Jak znalazłem drugi dom na Lomboku część I

Zainspiruj się i przeczytaj o podróży swoich marzeń na blogu

Jak znalazłem drugi dom na Lomboku część I

Salam Alejkum – powiedziałem, wsiadłem na motor i odjechałem. Co było wcześniej? Przeczytajcie – zapraszam Was w podróż na wyspę Lombok. Do krainy zielonych wzgórz, czarnej jak smoła kawy, goździkowych papierosów i papryczek chili. Tam, w małej wiosce wśród pól ryżowych, odnalazłem swoją drugą rodzinę.

Spotkanie nad zatoką Tanjung Aan

Z wyraźnym poczuciem ulgi patrzyłem na zbliżający się poszarpany brzeg wyspy. Wciąż miałem gdzieś z tyłu głowy wiadomość o promie, który zatonął kilka tygodni temu na pobliskich wodach. Faktycznie zdarza się, że stan publicznych promów w Indonezji pozostawia wiele do życzenia… Zgasiłem goździkowego papierosa, zabrałem swoje bagaże i udałem się na dolny pokład, gdzie czekał mój motor. Przede mną ponad miesiąc czasu i żadnych planów, a wszystko to na wyspie Lombok leżącej nieopodal Bali.

Lombok to kraina zielonych wzgórz, pięknych dzikich plaż, górującego nad wyspą wulkanu Rinjani i barwnej kultury sasackiej. Udałem się na południe. Mieszka tam i prowadzi mały warung przy plaży sympatyczny Indonezyjczyk imieniem Man Turtle, którego poznałem już dwa lata wcześniej. Man, jak sam o sobie mówi, wiedzie proste życie i prowadzi prosty biznes. „It is SIMPEL business brother.” – zwykł mawiać o swojej małej restauracyjce. Zresztą wszystko u Mana jest SIMPEL. Z całą pewnością jest to jego ulubione słowo.

Kiedy dotarłem na miejsce, w warungu u Mana trwała narada, na którą zjechali się wszyscy jego najbliżsi. Okazało się, że właściciele sąsiedniej, konkurencyjnej restauracyjki nie chcą już więcej udostępniać drogi dojazdowej i mają zamiar pobierać od turystów opłaty za przejazd. Na szczęście przywiozłem ze sobą z Bali pokaźną butlę araku, który wyraźnie rozładował atmosferę.

Ponura narada przerodziła się w biesiadę, podczas której poznałem mojego przyszłego gospodarza. Był nim wysoki Indonezyjczyk w turbanie, opasany wzorzystym sarongiem. Był właścicielem okazałego wąsa i palił najmocniejsze z najmocniejszych goździkowych papierosów. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że właśnie odnalazłem moją drugą rodzinę na krańcu świata. Udaliśmy się razem do małej wioski położonej wśród pól ryżowych, gdzie znalazłem się w centrum zupełnie dla mnie obcej, ale niezwykle interesującej kultury.

Własny kąt

Po godzinie siedziałem na środku rozległego tarasu otoczony przez kilkunastu śniadych Sasaków. I tak siedzieliśmy i wymienialiśmy uśmiechy. Jedynie kilku młodszych mieszkańców znało parę angielskich słówek. Moja obecność w wiosce wywołała lekkie poruszenie. W tych okolicach nietrudno było spotkać turystę, ale żaden nigdy nie zamieszkał w wiosce. Bajil, syn gospodarza, zaprowadził mnie do pokoju, gdzie nie było niczego prócz czterech ścian. Wystarczyło jednak nie więcej niż dziesięć minut, by znalazło się tam coś na kształt łóżka, stolik, a nawet wiatrak. Każdy z rodziny dał coś od siebie. Tak powstał mój własny kąt w indonezyjskiej wiosce.

Gospodarstwo składało się z kilku domostw. Stare, chyba już niezamieszkałe lepianki z dachem zbudowanym z bambusa i palmowych liści i nowsze murowane domy.  Do końca pobytu nie udało mi się ustalić, ilu właściwie lokatorów zamieszkuje poszczególne domostwa. Od kilkumiesięcznych maluchów po pomarszczoną staruszkę, która sama nie wiedziała, jak bardzo jest stara. W centrum gospodarstwa wznosiła się tradycyjna indonezyjska altanka wyrzeźbiona w drewnie. W niemal każdym indonezyjskim domostwie spotkać można takie altanki służące głównie odpoczynkowi – im zamożniejsza rodzina, tym bardziej okazałe i bogato zdobione.

Lombok znaczy chili

Po zakwaterowaniu przyszedł czas na powitalną kolację. Posiłki u Sasaków spożywa się na rozłożonych na podłodze bambusowych matach. Wszyscy jedzą ze wspólnych naczyń przy pomocy rąk. Najpierw jadłem ja, czyli gość i ojciec Bajila – głowa rodziny. Później mogła zacząć jeść reszta.

Podstawę jedzenia lokalnych mieszkańców na Lomboku stanowią ryż, warzywa i ryby. Mięso spożywa się raczej rzadko. Sunny, żona Bajila rozkładała kolejne talerze. Wodny szpinak, gotowane fistaszki w łupinach, tofu, smażone ryby i oczywiście ciepły, kleisty ryż – taki, żeby łatwo było go zbić w kulkę i chwycić do ręki. Wszystko to obowiązkowo należy zamoczyć w palącym sambalu z utartych na miazgę ostrych papryczek z dodatkiem limonki. Nie bez powodu Lombok nazywany jest wyspą papryczek chili…

Wyspa znana jest też z kopi lombok – słodkiej, czarnej jak smoła kawy, którą pija się tutaj przy każdej możliwej okazji. Jeśli będziecie gościć w indonezyjskim domu możecie być pewni, że zostaniecie uraczeni filiżanką kawy i wodą z młodego kokosa. Każdego dnia Sunny przygotowywała rozmaite, aromatyczne dania. Nie mogło zabraknąć indonezyjskich klasyków: Nasi Goreng – ryżu smażonego z jajkiem i warzywami, czy Mie Goreng – smażonego makaronu. Najlepiej jednak smakowały świeże ryby w piekielnie ostrych marynatach – barakudy i tuńczyki grillowane na suchych łupinach z kokosa.

Kolejne dni upływały mi na zagłębianiu się w lokalną kulturę ludzi prostych, ale niezwykle ciekawych, pracowitych i rodzinnych. Bajil – to mój rówieśnik. Skończył szkołę pielęgniarską w Mataram. Niestety nie ma dla niego pracy w zawodzie. Pomaga ojcu budować domki dla turystów. Mają nadzieję, że kiedyś ich wioska będzie popularna. Bajil pomaga też w pracy w polu. Ryż uprawiany jest ręcznie na okolicznych poletkach. Kiedy byłem w wiosce trwały właśnie zbiory. Każda kępka ryżu jest ścinana sierpem, następnie układa się go na dużych  matach i czeka aż wyschnie. Gdy to się stanie, ręcznie wytrzepuje się ziarna i pakuje do dużych worków. Część stanowi własne zapasy, część idzie na sprzedaż.

Salam!

Lombok, tak jak cała Indonezja, jest muzułmański. Tylko na sąsiednim Bali zakorzenił się hinduizm.  Codziennie o świcie budziły mnie dźwięki porannej modlitwy fadżr z pobliskiego meczetu. Zawsze ciekawiło mnie, jak te same religie w różnych częściach świata kształtują się inaczej.

Muzułmanie na Lomboku mają dość specyficzne podejście do wiary lub raczej nie bardzo wiedzą, jak mają ją praktykować. Na przykład przykazanie „Wszelki napój, który wywołuje oszołomienie jest wam zakazany” wydają się traktować z przymrużeniem oka. Niejednokrotnie miałem przyjemność konsumować znaczne ilości araku lub palmowego wina w ich towarzystwie. Najwidoczniej zakazany owoc po prostu im smakuje i już.

Pewnego razu zagadnąłem Bajila o to, jak obchodzi święty miesiąc ramadan – Aaa ramadan? Nie oglądam wtedy pornografii… – odrzekł niewzruszony. Często, gdy rozmawiałem z Sasakami-muzułmanami podkreślali oni, żeby pod żadnym pozorem nie mylić ich z muzułmanami-terrorystami. Faktycznie ciężko było wyczuć u nich jakikolwiek radykalizm czy złe zamiary.

Wolny czas lokalni mieszkańcy spędzają najczęściej siedząc z rodziną przed domem. Ja lubiłem tak właśnie posiedzieć z ojcem Bajila, a trwało to czasem godzinami. Siedzieliśmy, paliliśmy goździkowe papierosy i milczeliśmy. I tak się nie rozumieliśmy, więc słowa były zbędne. Czasem w ramach rozrywki łowiliśmy małe rybki w stawach na polach ryżowych. Dzieci grały w piłkę i odrabiały z moją pomocą prace domowe z angielskiego. Kobiety tkały kolorowe obrusy i sarongi. Pranie powiewało leniwie na wietrze. Czas płynął jakby wolniej…

CDN

Szymon

Szymon

W podróżowaniu najbardziej fascynuje mnie wszystko co inne. Inna kultura, ludzie, jedzenie. Lubię podróżować do miejsc autentycznych, w których można całkowicie zatracić się w lokalnym klimacie. Zapomnieć o świecie i mieć wyjątkową okazję spojrzenia na swoją codzienną rzeczywistość z bardzo odległej perspektywy. Moja filozofia podróżowania przywiodła mnie do Planet Escape i dzisiaj z całą pewnością mogę stwierdzić, że robię to co lubię.

!
Ta strona używa plików cookies.